środa, 9 lipca 2014

Sutanna nie nęci młodych

Jest źle, niedobrze, fatalnie wręcz, alarmują watykańscy funkcjonariusze o sytuacji tzw. powołań w Polsce. Europejski Kongres Powołaniowy, który zakończył się na dniach w Warszawie, bije na alarm: liczba młodych ludzi chcących poświęcić (czytaj: zmarnować sobie życie) na rzecz kościoła katolickiego systematycznie spada.

Od czasu śmierci Karola Wojtyły liczba wstępujących do seminariów spadła prawie o połowę. W 2005 roku do seminariów diecezjalnych zgłosiła się rekordowa liczba kandydatów - 1145. Ale już rok później liczba kandydatów spadła do 1029, w 2007 chętnych było raptem 786. W ub. roku przyjęto jedynie 589 kandydatów, co oznacza spadek o 48 proc. w porównaniu z 2005 r. To dobrze rokuje na przyszłość! Jeszcze nie tak dawno episkopat szczycił się eksportem polskich księży, ale jak tak dalej pójdzie niezbędny będzie import. Byle nie z Dominikany!

Spece od powołań błędnie analizują przyczyny tak małej liczby kościelnego narybku. W ich ocenie winą jest niż demograficzny, emigracja oraz kryzys wiary. Polsce nie grozi wyludnienie, kraj nie wymiera, więc jeden argument odpada. Drugi również jest bezsensowny: nie wszyscy młodzi wyjechali i nie wszyscy wyjadą. Trzeci argument jest nie na miejscu: czy tacy jak Paetz, sądzony b. ksiądz pedofil Zbigniew Ryckiewicz, Wojciech Gil, Józef Wesołowski i wielu im podobnych wierzą w katolickiego Boga? Przyczyna jest zupełnie inna: młodzi nie garną się do seminariów, bo żyjemy w innym świecie, w innej Polsce. Proszę prześledzić miejsca urodzenia polskich hierarchów rozdających karty w polskim kościele: ogromna większość z nich pochodzi z wiosek zabitych dechami. Dla nich seminarium, kościół, stan kapłański był nie ostatnią, ale jedyną deską ratunku na poprawę swego losu, swojego bytu. Co taki Głódź osiągnąłby w Bobrówce pod koniec lat 60-ych ub. wieku, jaka przyszłość czekała na Kazimierza Nycza w latach 70-ych w Starej Wsi, kim byłby dziś Józef Michalik wychowujący się w Zambrowie, co robiliby inni, którzy mieli do wyboru zatęchłą wieś i biedę lub beztroskie życie na koszt państwa w seminariach duchownych? Tyle że czasy się zmieniły, młodzi widzą i wiedzą, że mają do wyboru inną drogę kariery. Mało który z nich marzy o karierze księdza katolickiego. I do nich dotarło, że nawet wśród sutannowych są równi i równiejsi: nie wszyscy mogą zostać Struzikami świątyni opatrzności bożej lub dziwiszowym Krakowa. Młodzi widzą również, że mimo sprzyjającej klerowi władzy dochodzi już do procesów przeciwko pedofilom w sutannach, że koloratka nie zapewnia już immunitetu, mimo wysiłków episkopatu i klerykałów pokroju wiceministra sprawiedliwości, zakonnika Królikowskiego. Poza tym kto z młodych ludzi pójdzie z ufnością do seminarium by natknąć się na czerwone majtki pana Paetza? I wreszcie najważniejsze: Polacy to już nie tylko katolicy, a wśród katolików nie przeważają moherowe babcie i barany, którym można wcisnąć największą, najbardziej wierutną bzdurę. Kto z młodych jest gotowy na starcie z dociekliwym, pyskatym i wykształconym przeciwnikiem? Do tego nie przygotuje seminarium, pleban w swoim pokoju czy arcybiskup w swoim łóżku.

Duchowość, wsłuchiwanie się w głos Boga, świadectwo własnego życia? Takie płytkie kawałki mają porwać młodych, zachęcić ich do ubrania się w czarną sukienkę? Kto ma być dla nich wzorem: biznesmen Rydzyk, handlarz krwią Dziwisz, pedofile Gil i Wesołowski, developer Leszek Karpiuk, czy kabareciarze Zawitkowski, Małkowski i Oko? Papież Franciszek jakiś czas temu zachęcił, by kościół w Polsce modlił się niestrudzenie o nowe powołania kapłańskie. Podziękował polskiemu kościołowi za to, że powołał tylu robotników na swoje żniwo. Szkoda, że na żniwo Watykanu, a nie Polski…

 Jeśli masz czas i ochotę, kliknij i wypromuj. Dzięki!:) 

1 komentarz:

  1. Zgadza się, młodzież dostrzega inne drogi kariery, niż duchowne szaty, widzą to także młodzi z Grajdołkowa i Pipidówki. Napisałeś o motywacji finansowej. Zgadza się, ona jest istotna, ale nie można, zwłaszcza u młodych ludzi, wykluczyć szlachetnej motywacji. Kościół reklamował księży, jako lekarzy duszy. Rozwój psychologii i naukowe wnioski jasno pokazały, że księża z ich "naukami", to ZNACHORZY i HOCHSZTAPLERZY duszy. Dziś ten, kto chce pomóc słabym psychicznie, idzie na psychologię. Ten, kto ma naturę altruisty, działa jako wolentariusz przy fundacjach, ruchach społecznych i wspólnotach pomagających słabszym. No, jakoś klecha, który budowę świątyni rozpoczyna od wybudowania willi z garażami, wzbudza coraz mniej zaufania!

    OdpowiedzUsuń